Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   60   —

— Związać ich! Związać wszystkich pięciu! — zakomenderowali oficerowie i żołnierze z widoczną przyjemnością spełnili ten rozkaz.
Tymczasem wysłani powrócili, przynosząc z sobą znalezione papiery i oznajmiając, że w piwnicach znaleźli niezliczoną ilość towarów przemycanych, przeważnie najkosztowniejszych, od których wysokie cło należeć się powinno.
— Ale ja jestem niewinny! — ryczał Abdahan effendi. — Na mnie nic nie ciąży! Nie macie dowodów, abym ja do nich należał! Nie macie!
Bez słowa odpowiedzi wziąłem do ręki miotłę, odmiotłem z ogniska popiół i podniosłem żelazną płytę, zasłaniającą otwór.
Głuchy jęk wydobył się z piersi Abdahana, który padł na sofę bezsilny. Zdawało nam się, że jego krwisty organizm nie wytrzyma tych wrażeń, ale nie, gwałtowne drżenie przebiegało całą jego istotę, otworzył oczy i poruszył ustami.
— Pod... podnieście mnie... — bełkotał, — postawcie... mnie... podtrzymajcie... — Czterech żołnierzy poskoczyło ku niemu i z wysiłkiem postawiło na nogi.
W tej chwili wydostałem z otworu ową komodę i postawiłem ją przed nim.
— Widzisz, Abdahanie, — rzekłem, — że dotrzymałem słowa... Dotrzymaj i ty. Za parę minut wybije północ i nic cię już zbawić nie zdoła.