Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hacjendero zbladł i zawołał:
— Najświętsza Madonno!
— Nie wzywaj Madonny, to trud daremny, — rzekł Juarez ponuro. — Jesteś zwolennikiem prezydenta Herrery?
Hacjendero drżał na całem ciele.
— Nie — odparł.
— Nie kłam! — ryknął Indjanin. — Czy prowadzisz z jego poplecznikami korespondencję?
— Nie.
— Zaraz się przekonam. — Szukajcie!
Oficerowie wezwali kilku żołnierzy i rozpoczęli skrupulatną rewizję. Po jakimś czasie jeden z oficerów w milczeniu podał Juarezowi paczkę listów. Juarez wziął je również bez słowa i zaczął czytać. Hacjendero zbladł jak trup. Zawisł trwożnym wzrokiem na twarzy Juareza. Rodzina jego stała w kącie w niemem przerażeniu, z bijącem sercem oczekując, co będzie dalej. Nareszcie Juarez skończył czytanie. Podniósł się teraz z krzesła i zapytał hacjendera:
— Otrzymałeś te listy?
— Tak.
— I czytałeś je? I odpowiedziałeś na nie?
— Tak.
— Skłamałeś przedtem, jesteś bowiem stronnikiem prezydenta. Jesteś członkiem sprzysiężenia przeciw wolności ludu. Oto zapłata.
Po tych słowach wyciągnął pistolet, wycelował i dał ognia. Hacjendero, trafiony w skroń, padł na ziemię. Rozległ się głośny okrzyk przerażenia. Odpowiadając

55