Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gloomy-water. Jak pan myśli, co na nim pływa?
— Nafta? — odpowiedział zapytany, uważnie się przyjrzawszy.
— Tak, nafta.
— Istotnie, istotnie! Szkoda wielka, że wypływa bez pożytku!
— Niech tam, niewiele upłynie. Bodajże najlepszą okolicznością jest to, że jezioro ma tylko ten jeden — tak nieznaczny i niegodny wspomnienia odpływ. Później będzie się pan mógł postarać, aby nawet ta nieznaczna ilość nie wyciekała.
— Słusznie! Ale, Mr. Grinley, czy nie czuje pan zapachu? Jest coraz silniejszy, im bardziej się zbliżamy do celu.
— Naturalnie! Poczekaj pan, aż dojedziemy do jeziora. Dopiero się pan zdziwi!
Zapach nafty w rzeczy samej coraz bardziej się wzmagał. Naraz ściany wąwozu rozstąpiły się i zdumionym oczom bankiera i buchaltera ukazał się wydłużony owalny basen jeziora. Na wąskim obrębie ziemi między obwodem jeziora a stromemi skałami rosły olbrzymie czarne jodły. Takie same drzewa wznosiły się dokoła na skałach, aż do lasu,, który na górze stał niczem strażnik, nie przepuszczając najdrobniejszego promienia słonecznego.
Na dole, mimo jasnego dnia, zalegał zmierzch. Żaden wiaterek nie poruszy gałęzi; ża-

47