Strona:Karol May - Chajjal.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w Kairze pył strzepnąłem z obuwia z Dżebel Abu Tartur, gdy oto spotykam człeka, który mnie znał i widocznie niezłe miał o mnie wyobrażenie. Wysoce mnie zaciekawiło, kim był Turek i gdzie mnie widział.
Ja walad, dżib sziszaten! — Hej, chłopcze, przynieś-no dwa nargile! — zawołał poza siebie.
Wezwany murzynek zbliżył się bojaźliwie i postawił nargile, trzymając przytem głowę w takiej odległości, aby jej powtórnie ręka grubasa nie dosięgła. Ale spostrzegłszy, że Turek nie sroży się na jego widok, nabrał odwagi i śmielej już podał mu węgle. Fajki napełnione były tembekiem, silnym perskim tytoniem, którym można było się zaciągać tylko z nargilów.
A’tina kizazaten bira nimsawiji! — Podaj nam dwie flaszki piwa austriackiego! — zadysponował udobruchany Turek.
Była to względem mnie wielka uprzejmość; zamiast piwa angielskiego częstował austrjackiem. O ile jednak grzeczny był dla mnie, o tyle szorstki okazał się wobec murzyna, zaledwie bowiem chłopak postawił na stole butelki i szklanki, otrzymał