Strona:Karol May - Chajjal.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nej izby i otworzyłem drzwi, wiodące na dziedziniec. Tu usiadłem na ziemi i czekałem z wielką niecierpliwością na zjawienie się ducha.
Wyznaję szczerze, iż życzyłem sobie jego przybycia, gdyż chciałem wiedzieć, czy mam słuszność, domyślając się, że to członek, a może nawet przełożony bractwa. Jeśliby to był Abd el Barak, którego uważałem za silnego człowieka, to należało być ostrożnym i bardzo zwinnym zarazem. Musiałem zaskoczyć go niespodziewanie. Chciałem czekać na niego w pokoju oświetlonym, aby się dowiedzieć, co uczyni, jeśli mnie pozna. Siedziałem tak dość długo, a minuty dłużyły mi się w kwadranse. Zwróciłem oczy w kierunku przejścia przez ogród i nagle usłyszałem z tej strony szmer. Z zacienionego krużganku wynurzyło się coś wąskiego, jaśniejszego od otoczenia, i zaczęło się poruszać. Była to szarawa, a więc prawdopodobnie biało ubrana postać. Wyszła z krużganku na otwarty dziedziniec. Nie była jednak sama, gdyż za nią szła druga, a potem trzecia. By-