Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obydwu naszych pań. Obok niego, na ziemi, drugi ze strzelbą w ręku.
Słysząc tętent konia, odwrócili się napastnicy.
— Do djabła! — mruknął Bartolo. — Poznaję Mariana.
— Cóż to nas obchodzi! — zawołał Juanito. — Ściągniemy go z konia i kwita!
To rzekłszy, wystrzelił w kierunku Mariana.
Mariano jednak wczas usunął się na bok — strzał chybił. Po chwili huzar wyciągnął szablę z pochwy. Zadał nią jednemu z napastników tak straszliwy cios w głowę, że aż szabla pękła; drugiego powalił wystrzałem z rewolweru, skierowanym w czoło.
— No, ci mają za swoje, — rzekł i, skłoniwszy się paniom, zapytał:
— Czy żadna z pań nie jest ranna?
Amy, cała w ponsach, milczała. Roseta odparła:
— Na szczęście nie. Pan nas uratował, proszę więc przyjąć najgorętsze podziękowania. Jestem hrabianką Rodriganda, a to przyjaciółka moja, Amy Dryden.
— Ja zaś zowię się Alfred de Lautreville. Czy mogę paniom ofiarować swoje usługi?
— Przyjmujemy je, panie de Lautreville, zostałyśmy tu bowiem zupełnie same.
— Niezupełnie jednak. Woźnica schował się ztyłu powozu. Podejdź bliżej, junaku!
Woźnica, który nie ochłonął jeszcze z przerażenia, zbliżył się, utykając.
— Dlaczego ukrywasz się, zamiast stać u boku pań? — zapytał Mariano. — Widzę, żeś mocny jak dąb, mógłbyś dać radę nie dwom napastnikom, a dziesięciu!
— Tak, to prawda. Ale bałem się, że mnie trochę

139