Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będą jeszcze strzelać, albo kłuć nożami? To przecież niebezpieczne! O, gdyby wiedziała moja biedna Elwira!
— Uważam pana za człowieka niezwykłej odwagi, sennor Alimpo, — rzekł Sternau.
— Odwagi? To za mało. Jestem nietylko odważny, lecz dzielny, a przedewszystkiem zuchwały, bezgranicznie zuchwały, zwłaszcza, gdy niebezpieczeństwo poważne. Ale sztylet to rzecz niemiła, a strzał może się skończyć jeszcze gorzej!
— Zostawiam panu moją strzelbę, poza tem ma pan do dyspozycji sztylety zabitych. To wystarczy dla obrony.
Sternau nabił strzelbę i podał ją Juanowi Alimpo, lecz ten zrobił kilka kroków wtył i rzekł:
— Niech mi sennor tego nie daje, doktorze! Nie znoszę broni palnej; może eksplodować, można się samemu postrzelić. Niech strzelbę weźmie który z ogrodników. Obydwie lufy są naładowane, więc w razie czego na każdego z nich wypadnie po strzale. Ja zaś biorę sztylety pokonanych opryszków. Można niemi od biedy zabić czterech wrogów.
Spełniono życzenie don Alimpa, poczem Sternau udał się wraz z hrabianką na zamek. Sternau prosił hrabiankę, by opowiedziała hrabiemu o wypadku; bał się, że wiadomość ta, podana przez kogo innego i nagle, wpłynie ujemnie na stan zdrowia chorego. Posławszy ludzi na miejsce, na którem pozostał Alimpo wraz z ogrodnikami, Sternau zmierzał do swego pokoju, by sobie zrobić opatrunek.
Na schodach spotkał panią Klaryssę. Zobaczywszy przewiązane ramię doktora, zapytała:

117