Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widzisz: czy nie jestem w tej chwili siny i blady, jak Almanzor? To jest mój potężny środek do zwalczania groźnego wroga! Lecz Almanzorem nazywam się jeszcze i z tego powodu, że moje właściwe nazwisko wydaje mi się niebezpiecznie śmiesznem... Nazywam się Siu... Siu... Siu... nie, nie powiem ci, boję się!
— Lecz Almanzorze, czy rozważyłeś, że tam potem przychodzi:
„Śmieje się śmiechem serdecznym”?
— To, to właśnie! To mnie wabi, to mnie ciągnie! Ja muszę zawsze aż tam zajechać. O jakiż ja nieszczęśliwy! jaki ja nieszczęśliwy! — Widzisz — dodał, już obojętnie — tak sobie zawsze muszę wmawiać, a ciebie proszę, abyś mi to kilka razy na dzień przypominał. To mi bardzo dobrze robi. Codzień przychodzi do mnie rano list z najtkliwszemi wyrazami współczucia. Te listy sam do siebie pisuję i wrzucam do skrzynki. Na stole u mnie widzisz zawsze czaszkę ludzką. A u ciebie...
Tu rzucił okiem na stół Roberta i struchlał. Na stole stał cylinder Roberta, zwrócony przodem ku Almanzorowi i wyprostowany, zdawał się przysłuchać całej rozmowie. A milczał łotr, tylko chwilami mrugał ironicznie nowiutkim połyskiem od migotliwej świecy.
Lecz Almanzor nie spuszczał zeń oka. Powtarzając wciąż pocichu w myślach: Patrzcie, o giaury, jam siny i blady... podszedł na palcach w kąt, wziął stamtąd trzcinkę i schowawszy ją za plecami, zbliżył się powolnym, lecz pewnym krokiem do cylindra. Cylinder stulił po sobie uszy i zaciął usta... I była chwila ciszy, kiedy mierzyli się wzrokiem... Lecz widocznie cylinder na jedną tysiączną sekundy przestał panować nad sobą, gdyż...
— Co-o-o?... jeszcze?