Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zuchwałe „ty“, chociaż to był zawsze jeszcze ten sam arcy-Mojski, to samo jego „ja“, tylko że ex-on nie chciał się już z tem „ja“ solidaryzować. Wybuchła między nimi otwarta walka, różną bronią prowadzona. Mojski nr. 1 kładł na cięciwę swojej nienawiści jednę za drugą zatrutą strzałę wyrzutów sumienia i bezlitośnie trafiał nią niby w samo serce najulubieńszego „ja“, lecz Mojski nr. 2 połykał te strzały wyniośle milcząc i pokazywał, że mu się nic nie stało. Gdy Mojski pierwszy rozpaczał, bił się w piersi, płakał i wyrywał sobie włosy, Mojski drugi drwił sobie z niego, przyjmował wszystko na siebie i zakuwał się szczelnie w cynizm.
— Jesteś zdolny do wszystkiego złego, niema nikczemniejszego człowieka na świecie od ciebie! — zawyrokował Mojski.
Wstrząsnął nim wstręt okropny, a przez umysł jego przebiegały plany zbrodni, które mógł wykonać.
Posłyszał bicie dzwonów, wyszedł na ulicę i wstąpił do kościoła, gdzie dokoła kazalnicy zgromadził się ogromny tłum ludzi. Rychło wiara i zapał kaznodziei zaczęły nań oddziaływać, porwała go fala ogólnego zachwytu, uczuł łzy napływające do oczu i pochylił czoło. Wtem, gdy podniósł głowę, ujrzał na jedno mgnienie oka wśród tłumu szyderczo wykrzywioną twarz swego manekina. Twarz znikła, ale na jego duszę położył się cień wstydu. Zawrzał gniewem i postanowił się zemścić. Wszakże wiedział, jakie niecne zamiary knuł w tej chwili jego sobowtór, napierając się o ich wykonanie; jedna chwila, a mógł popełnić czyn, na który zasłużył. „Ach, jakiż on podły!“ — rzekł w sobie Mojski. Zgroza ścisnęła go za gardło, dławiła go; obraz możliwego, obcego czynu wypełnił i przygniótł go jak zmora; zdawało mu się, że wkrótce będzie cały tylko jedną podłością. „Pali się!“