Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Melodja Janki

Smukła willa podmiejska, w której konała zgwałcona przez żołnierzy Janka, była dla tych co wiedzieli, przedmiotem zgorszenia. Stara panna zprzeciwka żegnała się, ile razy podnosiła storę od tej strony, skąd wionęło grzechem śmiertelnym, i w jej mniemaniu Janka, chociaż niewinna ofiara, należała do ostatnich; mężatki i matki, przechodząc z dziećmi, spoglądały trwożliwie ku wszystkim oknom willi, bo wydawała im się ona przezroczystem ciałem, nie mogącem w żaden sposób ukryć krwawej rany, bezwstydnie otwartej całemu światu. Mężczyźni, którzy tamtędy szli na wyścigi lub turnieje piłki nożnej, czuli w sobie jakby wyrzuty sumienia, i słyszeli niby krzyk skądsiś, przenikający niebo i ziemię a daremny.
Pokoik, z w którym konała Janka, otworzył się małą szczeliną drzwi uchylonych na balkon, podający się w niebo na wysokości szczytów drzew. Uchylenie było właśnie takie, aby mogła się przecisnąć dusza Janki, stanąć na poręczy i odlecieć. Tymczasem wchodziły tamtędy swawolnie, po naradzie u drzwi, wonie wiosny, płynące od parku, — walczyły z zapachami jodoformu i cofały się