Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oczy jej błyszczały niby świeczki, głos zaś brzmiał jak najsłodsza muzyka.
Podniosła dłoń i, wskazując połyskujące ponad czubami drzew gwiazdy drogi mlecznej na tle nieba, zawołała:
— Spójrz, Kamanito! Oto Ganga niebieski. Przysięgnijmy na jego srebrzyste fale, zasilające wodą rajskie jeziora lotosów, że duchy swe kierować będziemy nań przez całe życie w tym celu, by tam przysposobić miłości naszej wiekuistą ojczyznę!
Porwany jej słowami, wstrząśnięty do głębi, podniosłem rękę i serca nasze zadrżały jednocześnie na myśl, że oto w onej chwili, w niesiężnych dolach wszechświata, kędyś ponad niedolą ziemskiego bytu ukazują się dwa pąki wiekuistej miłości.
Wyczerpana do reszty Vasitthi padła w me ramiona i zwisła jakby nieżywa, ucałowawszy poprzód, na pożegnanie, usta moje.
Złożyłem ją na łonie Medini, dosiadłem konia i, nie mając odwagi oglądać się poza siebie, odjechałem co prędzej.