Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i prorokować sobie wzajem straszliwe kary w życiu przyszłem.
Objawiłem stanowczo, że zostanę, i wsadziłem je na wóz, ledwo jednak woły ruszyły, niewiasty rozpoczęły zacięty spór, miotając na siebie obelgi.
— Tyś zaczęła pierwsza! — Nie, ty! — Tyś mi zwróciła uwagę na owego draba! Tak jest! Pokazywałaś nań palcem! — A tyś nań napluła... widziałam czerwoną ślinę! Ja nie żuję nigdy przed południem betelu... nie uczyniłabym tego za nic w świecie! — Aleś go nazwała włóczęgą, darmozjazdem, osłem, co węszy nad śmietnikiem! — Tyś mu powiedziała, że jest łysym klechą!...
Wrzeszczały jak opętane, ale głosy ich zatonęły niebawem w turkocie kół i łoskocie kopyt po gościńcu.