Przejdź do zawartości

Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Czego się pan napije?“
„Doprawdy, pan tak łaskaw... właściwie nie mam zwyczaju... jeszcze tak wcześnie... no, niech będzie kieliszek araku“, wykrztusił wkońcu pan Pell.
Kelnerka uprzedziła już polecenie, postawiła przed panem Pellem szklankę wódki i oddaliła się. Wówczas pan Pell, spoglądając po zgromadzonych, przemówił w te słowa:
„Panowie! Wszelkich pomyślności waszemu koledze! Nie lubię chwalić się, panowie, nie mam tego zwyczaju; nie mogę jednak nie nadmienić, iż gdyby przyjaciel panów nie był tak szczęśliwy i nie udał się do mnie... ale nie powiem tego, com miał powiedzieć... Panowie! Zdrowie wasze!“
Wychyliwszy odrazu kieliszek, pan Pell cmoknął językiem i wielce zadowolony z siebie, spojrzał po zgromadzonych stangretach, w oczach których uchodził za pewnego rodzaju wyrocznię.
„Zaraz“, zaczął znowu, „cóż to miałem powiedzieć?“
„Miałeś pan powiedzieć, iż nie odmówisz drugiego kieliszka“, rzekł Weller z żartobliwą powagą.
„Cha, cha, cha! Nieźle! Nieźle! Chociaż to jeszcze zawcześnie... ale niech już będzie i druga edycja... Hm!“
Ten ostatni wykrzyknik zamienił się w uroczysty i pełen godności kaszel, do którego pan Pell uważał za stosowne uciec się, dostrzegłszy w swych słuchaczach nieprzyzwoitą skłonność do wesołości.
„Panowie“, zaczął znowu, „nieboszczyk lord kanclerz bardzo mię cenił“.
„I nieraz mu powierzał ważne sprawy“, wtrącił pan Weller.
„Słuchajcie, słuchajcie!“ zawołał klijent pana Pella; „I dlaczegóż miałoby być inaczej?“
„Tak — rzeczywiście“, zauważył mężczyzna z niesamowicie czerwoną twarzą, który dotychczas nie odzywał się i nie wyglądał bynajmniej na kogoś, kto chciałby powiedzieć coś więcej. „Dlaczegożby nie?“
Szmer uznania przeszedł po zebranych.
„Przypominam sobie, panowie, że pewnego dnia, jedząc z nim obiad... dwóch nas tylko obiadowało, ale wszystko było tak wspaniale urządzone, jak gdyby dwadzieścia osób miało siąść do stołu... Wielka pieczęć leżała zboku na etażerce, po prawej stronie kanclerza, a po lewej słuszny mężczyzna, w peruce i zbroi, pilnował berła z gołą szablą i w jedwabnych pończochach... Tak, moi panowie, jest zawsze w nocy i we dnie. Wtem kanclerz mówi mi: „Pell, bez żadnej fałszywej skromności! Pell, ty jesteś człowiek zdolny; kogo zechcesz, przeprowadzisz przez trybunał bankrutów. Twój kraj, Pell, powinien być z ciebie dumny“. „Milor-