Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Za drugim razem nie udała mi się sztuka, Sammy, nie udała się za drugim razem. Bierz przykład z twego ojca, mój chłopcze i, dopóki żyjesz, wystrzegaj się wdów, zwłaszcza trzymających oberże, Sammy“.
Udzieliwszy z wielkiem namaszczeniem takiej ojcowskiej rady, Weller senior wydobył z kieszeni blaszaną puszkę, nałożył sobie fajkę, zapalić ją od ognia z poprzedniej fajki i począł pykać z wielką gwałtownością.
Po długiej pauzie zwrócił się do pana Pickwicka w tej samej materji.
„Z przeproszeniem szanownego pana, ale mniemam, że nie dotknę pana osobiście; czyś pan nie zahaczył o jaką wdowę?”
„Jeszcze nie”, odrzekł pan Pickwick, uśmiechając się. Tymczasem Sam objaśnił ojcu do ucha swój stosunek do filozofa.
„Z przeproszeniem szanownego pana“, rzekł Weller, uchylając kapelusza; „spodziewam się, że nie ma pan powodu, by być niezadowolony z Sammy?”
„Najmniejszego”, odrzekł pan Pickwick.
„To mię bardzo cieszy, panie. Wiele pracowałem nad jego edukacją, panie. Wypuszczałem go na ulicę, gdy jeszcze był małym bębnem, ażeby sam umiał sobie radzić. To jedyny sposób, by młody człowiek nabrał rozumu”.
„Sądziłbym, że trochę niebezpieczny”, zauważył pan Pickwick z uśmiechem.
„I niebardzo pewny”, dodał Sam; „niedawno przekonałem się o tem”.
„Niemoże być!?” rzekł ojciec.
„Tak jest!” odrzekł syn, i, jak można najkrócej, opowiedział, jak go Trotter wyprowadził w pole.
Weller słuchał tego opowiadania z najgłębsza uwagą, gdy je skończono, zapytał:
„Czy jednym z tych klejnotów nie będzie mężczyzna chudy, z czarnemi włosami i z galopem w wymowie?”
Pan Pickwick nie bardzo zrozumiał ten rysopis, ale na wszelki wypadek powiedział, że tak.
„Drugi urwis ma fioletową liberję, z ogromną głową?”
„Tak, tak! To oni!” zawołali razem pan i sługa.
„W takim razie wiem, gdzie się wśrubowali; obaj znajdują się teraz w Ipswich i dobrze się mają”.
„Nie może być!” zawołał z kolei pan Pickwick.
„To fakt”, odrzekł Weller, „a oto, jak się o tem dowiedziałem. Od czasu do czasu zastępuję jednego kolegę, jeżdżącego do Ipswich. Właśnie jechałem tam, nazajutrz po nocy, kiedy pan złapałeś reumatyzm. Pod „Murzynkiem” w Chelmsford przyjąłem ich, bo tam się zatrzymali, i po-