Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z początku starannie odwracałem od niego oczy; wiedziałem, że myśli (jakże mię to cieszyło!) iż szaleństwo pali się w nich jak ogień. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Wreszcie przemówił. Moje hulanki i dziwne uwagi, na które pozwalałem sobie bezpośrednio po śmierci jego siostry, obrażają jej pamięć. Łącząc rozmaite szczegóły dochodzi do przekonania, że ją krzywdziłem. Pragnie wiedzieć, czy postanowiłem nadal obrażać jej pamięć i hańbić jej rodzinę. Pytanie to każe mu zadać jego mundur, który nosi!
Człowiek ten miał jakiś urząd w armji, kupiony za moje pieniądze i nieszczęście jego siostry. Człowiek ten stał na czele sprzysiężenia, które miało mię usidlić i zagrabić moje dobra. Ten człowiek był głównem narzędziem przy zmuszaniu jego siostry do poślubienia mnie! Dobrze wiedział, że serce oddała tamtemu chłopcu! Jego mundur! Była to liberja jego degradacji! Utkwiłem w nim oczy, nie mogłem inaczej, ale nie powiedziałem ani słowa.
Zauważyłem zmianę, jaka zaszła w nim pod mojem spojrzeniem.
Był odważny, ale krew odpłynęła mu z twarzy i odsunął swoje krzesło. Przysunąłem swoje. Gdy się zaśmiałem... było mi bardzo wesoło... zauważyłem, że drży. Bał się mnie.
Bardzo kochałeś siostrę póki żyła“, powiedziałem. „Bardzo“.
Obejrzał się niepewnie. Widziałem, że chwycił za poręcz krzesła.
Ty łotrze!“ krzyknąłem. „Znam cię! Odkryłem twoje piekielne zamiary! Wiem, że serce oddała innemu zanim zmusiłeś ją do poślubienia mnie! Wiem! Wiem!
Krzyczałem raczej niż mówiłem. Czułem, jak ogień biegnie mi przez żyły, a dobrze znane upiory szepcą, żebym mu wyrwał serce.
Niech cię piekło pochłonie!“ zawołałem i rzuciłem się na niego. „Zabiłem ją! Jestem warjat! Giń! Krwi! Krwi! Chcę twojej krwi!“
Odbiłem krzesło, którem rzucił we mnie ze strachu. Zwarłem się z nim, z hałasem upadliśmy na posadzkę.
Piękna to była walka. Bo był wysoki, silny, i walczył o życie. A ja, silny jak każdy warjat, pragnąłem go zabić. Wiedziałem, że niema siły równej mojej, nie myliłem się. Nie myliłem się — znowu! Chociaż warjat! Bronił się coraz słabiej. Ukląkłem na nim. Dwiema rękami ścisnąłem mu gardło. Twarz jego stała się purpurowa. Oczy wyszły z or-