Strona:Juljusz Verne - Dwaj Frontignacy.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Dominik.
Zatem po dwa kieliszki dziennie.
Marcandier.
Jak widzisz bardzo lubię twego pana — i gdyby mu się co złego stało... — z przykrością poszedłbym na pogrzeb!...
Dominik.
To prawdziwe szczęście dla mego pana, że posiada przyjaciela tak szczerego i życzliwego.
Marcandier.
Służącego tak... rozsądnego...
Dominik.
Otóż i pan.
Marcandier.
Ani słowa o tem cośmy mówili!
Dominik.
To się rozumie. (odchodzi)