Strona:Juljusz Verne - Dwaj Frontignacy.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


na niego ze zdziwieniem)(n.s.) A do licha — cóż tam tak wieje w plecy. (gł.) Pan wiesz jak bardzo mu jestem życzliwy... (wstrzymuje kichnięcie) Jaki we mnie leży kapitał życzliwości, ile procent....
Frontignac.
Dziesięć mój panie!
Marcandier.
Ale cóż znowu — ja o tem nie myślę wcale... czyż ja nie mam serca...
(powstrzymuje powtórne kichnięcie)
Frontignac.
Ale mój kochany Marcandier, nie żenuj się — proszę!
Marcandier.
Ja się żenuję? — ja?!
(powstrzymuje znowu kichnięcie)