Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, panie Cyrusie — odpowiedział marynarz. — Zresztą całe wybrzeże północne składa się z wydm piaszczystych, którym przyglądać się nie warto.
— Prócz tego — dodał inżynier — chciałbym przepędzić nietylko noc, ale i dzień cały w tej zatoce, gdyż wartoby ją poznać dokładnie.
— Sądzę — odpowiedział marynarz — że nawet wbrew naszej woli musielibyśmy pozostać tam dłużej, gdyż niebo na zachodzie coraz groźniejszą przybiera postać.
— W każdym razie — odezwał się reporter — możemy się spodziewać, że przy tak pomyślnym wietrze, jak teraz, dopłyniemy przed nadejściem nocy do przylądka Szczęki.
— Tak, panie reporterze, lecz trzeba lawirować, wpływając do zatoki, i nie chciałbym puszczać się pociemku na te całkiem nieznane wody.
— Tem więcej — dodał Harbert — że cała ta przestrzeń musi być zasiana skałami, jak przynajmniej wnosić wypada ze znanej nam już od wybrzeża południowego części zatoki Rekina.
— Penkroffie — rzekł Cyrus — czyń, jak ci zdaje, że będzie najlepiej. Spuszczamy się zupełnie na ciebie.
— Bądź pan spokojny, panie Cyrusie, nie będę się narażał bez potrzeby. Wolałbym, aby mnie kto uderzył nożem w serce, niż żeby Bonawentura miał uderzyć o skałę. Która godzina, panie Spilett?
— Dziesiąta — odpowiedział reporter.
— Ile mil mamy jeszcze do przylądka, panie Cyrusie?
— Około piętnastu — odpowiedział Cyrus.
— To znaczy dwie i pół godziny drogi, a zatem pomiędzy dwunastą a pierwszą znajdować się będziemy naprzeciwko przylądka. Nieszczęściem w tymże samym czasie rozpocznie się odpływ morza, i fale będą ustępowały z zatoki; zdaje mi się więc, że trudno do niej będzie wpłynąć, mając przeciwko sobie wiatr i morze.
— Zwłaszcza — dodał Harbert — że mamy dziś pełnię, a przypływy kwietniowe są bardzo silne.
— Czy nie możnaby zarzucić kotwicy u cypla przylądka? — zapytał inżynier.
— Zarzucać kotwicę blisko lądu, gdy się zbiera na burzę! — zawołał marynarz. — A! panie Cyrusie, byłoby to tak samo, jakby ktoś dobrowolnie szukał nieszczęścia.
— Cóż więc zamyślasz?
— Będę się starał utrzymać na pełnem morzu aż do następnego przypływu, to jest do siódmej wieczorem, a jeżeli jeszcze będzie dość widno, spróbuję wpłynąć do zatoki. W przeciwnym razie musimy pływać przez całą noc w tę i ową stronę, a dopiero o wschodzie słońca skierować statek do zatoki Rekina.