Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rytarza, aby stamtąd wyjrzeć nazewnątrz, czy nie grozi im niebezpieczeństwo. Tym samym sposobem powracał na swoje miejsce przy ognisku i pilnował, aby zarzewie nie zagasło.
Harbert spał spokojnie mimo wściekłości huraganu, ryku burzy i huku grzmotów; Penkroff, który w długim swoim zawodzie oswoił się z niebezpieczeństwami, wkrótce poszedł za jego przykładem. Sam tylko Gedeon Spilett czuwał ciągle — niepokój sen spędzał mu z powiek. Wyrzucał sobie, że nie towarzyszył Nabowi; on, równie jak Harbert, nie mógł wyrzec się nadziei, iż Smith żyje, i że go odszukają.
— Czemu Nab nie wraca?... czy odkrył jakie poszlaki?... — I tak myślał, myślał, przewracając się na piaszczystem łożu, nie troszcząc się o walkę żywiołów... Niekiedy zamykał na chwilę oczy, pokonany znużeniem, lecz niebawem budziła go nagle jakaś myśl, i zrywał się na nogi.
Oddawna już ponure cienie nocy pokryły wybrzeże i była pewnie druga po północy, gdy nagłe szarpnięcie zbudziło Penkroffa, śpiącego snem twardym.
— Co się stało? — zawołał, zrywając się zupełnie przytomny, gdyż długa służba morska oswoiła go z wszelkiemi niespodziankami.
Gedeon Spilett stał nad nim pochylony, mówiąc:
— Czy słyszysz, Penkroffie?... Słuchaj! słuchaj!
Marynarz nadstawił ucha, ale nie słyszał nic, prócz huku fal morskich.
— To wicher i szum bałwanów.
— Ale nie! — odrzekł reporter, przysłuchując się. — Mnie się zdaje, że słyszę...
— Co takiego?
— Szczekanie psa.
— Szczekanie psa! — krzyknął Penkroff, odrazu stając na nogi.
— Tak... wyraźnie...
— Ależ to niepodobna!... — odrzekł marynarz — skądby się wzięło, zresztą wśród tego ryku burzy...
— Ach! słuchaj teraz! — zawołał Gedeon.
Penkroff natężył słuch, i rzeczywiście zdało mu się, że w chwili przelotnego uciszenia się burzy, doleciało go oddalone szczekanie.
— A co?... — rzekł reporter, ściskając dłoń marynarza.
— Tak... tak... masz pan słuszność.
— Ach! Top!... Top! — krzyknął, zbudzony nagle ze snu, Harbert, i wszyscy trzej rzucili się ku wyjściu.
Wiatr dął tak gwałtownie, iż z trudnością wyjść mogli, gdyż odpychał ich ciągle do wnętrza, i dopiero, opierając się o skały, zdołali utrzymać się na nogach.