Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 210 —

starczyć przez czas powrotu do wioski Ngala. Długo, długo podróżni nasi ścigali wzrokiem ojca i dziecię, dopóki ci nie zniknęli w gąszczu leśnym.
Langa płakał.
— No, już chyba wierzysz, że to są ludzie — rzekł Jan do Maksa.
— Bezwątpienia, Janie, gdyż mają łzy i uśmiechy!
Lódź płynęła szybko. Jeszcze dni kilka trwała żegluga, aż wreszcie dopłynęli do Ubangi. Byli już teraz oddaleni co najmniej trzysta kilometrów od wioski Ngala.
Podróżni nasi znajdowali się obecnie w pobliżu wirów Zongo, w kącie, jaki tworzy rzeka, skręcając ku południowi. Wirów tych nie można było przepłynąć łódką, należało je ominąć wybrzeżem, dźwigając łódkę na ramionach. Nie groziło im żadne niebezpieczeństwo, gdyż lewy brzeg Ubangi stanowił grunt neutralny pomiędzy niepodległą prowincją Kongo, a prowincją francuską. Tylko dźwiganie łódki byłoby uciążliwym. Kamis jednak podał inny projekt.
Poniżej wirów Zongo Ubanga jest spławna, aż do miejsca, gdzie zlewa się z rzeką Kongo. Tu już napotyka się statki trudniące się handlem, jakoteż wsie, osady i siedziby misjonarzy. Przeszli więc dzień jeden piechotą, a te pięćset kilometrów, które ich oddzielały od celu podróży, to jest od jakiej osady, Jan, Maks, Kamis i Langa odbyli już na statku. Przy końcu kwietnia zatrzymali się w osadzie położonej na pra-