Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oczekiwania, w nocy 5 grudnia ujrzeli wehikuł, unoszący ich przyjaciół w przestworza. I jakież znowu nastąpiło po tej radości przykre rozczarowanie, gdy ufając swym niezupełnie dokładnym obserwacyom przez pierwszy swój telegram puścili w świat błędną wiadomość, iż pocisk stał się satelitą księżyca, oraz że krąży po drodze niezmiennej.
Od tej chwili pocisku więcej nie widzieli, co daje się tem objaśnić, iż przechodził on wtedy po stronie niewidzialnej tarczy księżyca. Lecz gdy powinien się był znowuż ukazać, niecierpliwość J. T. Mastona i jego towarzysza nie miała granic. W nocy, co chwila, zdawało im się, iż spostrzegają pocisk, było to jednak złudzenie tylko.
Powstawały też pomiędzy przyjaciółmi z tego powodu ciągłe sprzeczki, Belfast utrzymywał, iż nie widzi pocisku, J. T. Maston przeciwnie twierdził, że go stanowczo widzi.
— To kula! — mówił J. T. Maston.
— Nie! — odpowiadał Belfast. — To zaspa śniegowa, staczająca się z góry księżycowej.
— No, to jutro ją zobaczymy.
— Nie, już nigdy jej nie zobaczymy, gdyż wciągniętą została w przestrzeń.
— Zobaczymy!