Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stwa wody jest bardzo głęboka, a przeto odbicie się przy spadaniu było nieznaczące.
— Ale zabrakło im powietrza — mówił inny — musieli się przeto podusić!
— Spalili się! — wtrącił trzeci. — Pocisk, przebywając atmosferę, był rozpalony do czerwoności.
— Żywych czy umarłych, trzeba ich wydobyć z wody! — odezwano się jednomyślnie.
Kapitan Blomsberry tymczasem zgromadził oficerów i złożył radę. Chodziło o bezzwłoczne postanowienie. Najpilniejszą rzeczą było wydobyć pocisk. Czynność wielce trudna, ale nie niemożliwa. Korweta jednak nie posiadała potrzebnych do tego wind, postanowiono więc dopłynąć do najbliższego portu i zawiadomić klub puszkarski o spadnięciu pocisku.
Wszyscy się na to zgodzili, chodziło tylko o wybór portu. Na poblizkiem wybrzeżu nie było żadnej przystani pod 27° szerokości. Wyżej, na półwyspie Monterey znajdowało się duże miasto tegoż samego nazwiska. Ale rozłożone na krańcach prawdziwej pustyni, nie łączyło się ono siecią telegraficzną z resztą kraju, a elektryczność tylko zdolną była dosyć szybko roznieść tę ważną wiadomość.