Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łatwo byłoby zachwiać, — jeśli francuz mógł choć uklęknąć, to amerykanie na równe nogi zerwaćby się powinni. Rozjaśnijmy przedewszystkiem światłem nasze położenie.
Ardan czuł jak weń życie na nowo wstępuje. Krew się uspokajała, wracając do zwykłego krążenia. Uzyskawszy wreszcie równowagę, powstał, wyciągnął z kieszeni zapałkę, i zapalił nią gaz, który nie ulotnił się ze zbiornika.
Jak tylko się rozwidniło, Ardan pochylił się nad ciałami swych towarzyszy. Leżały one jedno nad drugiem, jak masy bezduszne: Nicholl na wierzchu, Barbicane pod spodem.
Ardan podniósł kapitana, usadowił na sofie i zaczął z całych sił nacierać. Tarcie to, umiejętnie zastosowane, wywołało skutek pożądany. Nicholl otworzył oczy, odzyskał w jednej chwili przytomność, pochwycił rękę Ardana, obejrzał się dokoła i zapytał:
— A Barbicane?
— Przyjdze i na niego kolej — spokojnie odparł Ardan. — Od ciebie zacząłem, Nichollu, bo byłeś na wierzchu, a teraz, zabierzmy się do Barbicana. To rzekłszy, Ardan i Nicholl podnieśli prezesa Klubu puszkarskiego i złożyli go na sofie. Barbicane zdawał się więcej ucierpieć, niż jego towarzysze. Był krwią zbroczony, Nicholl jednakże niebawem uspokoił