Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się od was dowiedzieć jedynej, — prawdziwie interesującej rzeczy w całej tej sprawie. Przypuśćmy, że pójdziemy po tej lub po owej linii krzywej — mniejsza o to, ale gdzież one nas doprowadzą?
— Nigdzie — odpowiedział Nicholl.
— Jakto, nigdzie?
— Naturalnie, że nigdzie — dodał Barbicane; — są to linie krzywe, ciągnące się w nieskończoność.
— Ah! mędrcy, wy mędrcy! niechże was licho porwie! — wrzeszczał Ardan na całe gardło. — Cóż więc nas obchodzić może parabola czy hyperbola, gdy jedna i druga pociągną nas w nieskończoność przestrzeni!
Barbicane i Nicholl nie mogli się powstrzymać od śmiechu. Sprzeczali się o wiatr! Nigdy zapewne błahsza kwestya nie była rozbieraną w chwili tak ważnej. Smutna rzeczywistość stała przed nimi, mianowicie, że pocisk, czy parabolicznie, czy hyperbolicznie uniesiony, nie był w stanie zetknąć się już ani z ziemią, ani z księżycem.
Cóż więc stanie się wkrótce z tymi śmiałymi podróżnikami? Jeśli nie umrą z głodu lub pragnienia, to za kilka dni, gdy gaz się wyczerpie, umrą z braku powietrza, jeśli ich jeszcze wpierw zimno nie zabije.
Tymczasem, choć niezmiernie było wa-