Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyrzucone przez nas, dotąd pociskowi towarzyszą.
— Dlaczegóżby nie miały towarzyszyć? — spytał Nicholl.
— Bo, jeżeli przebywamy atmosferę, choćby najmniej gęstą, przedmioty, o jakich mowa, pozostaną za nami. Ciemność nie pozwala nam sprawdzić czy bujają one jeszcze w przestrzeni. Otóż, aby nie narazić się na utratę naszego termometru, przywiążmy go, a potem będzie można napowrót go wciągnąć do pocisku.
Zrobiono, jak radził Barbicane.
Przez okienko szybko uchylone, Nicholl wyrzucił termometr, przywiązany na krótkim sznurku, aby go łatwiej było wciągnąć. Okienko uchylono przez jedną sekundę, a jednak i przez tę sekundę okropne zimno wcisnęło się do wnętrza pocisku.
— Do tysiąca dyabłów! — wrzasnął francuz — w tym mrozie i niedźwiedź biały nie mógłby wytrzymać.
Barbicane czekał pół godziny, sądząc, że czas ten wystarczy, aby pozwolić termometrowi dojść do poziomu temperatury przestworza, potem wciągnął go prędko do środka i zawołał:
— 140° niżej zera. Pouillet miał zatem większą słuszność, niż Fourier. Taka była