Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie można się uskarżać — rzekł Ardan — na jednostajność podróży! Co to za rozmaitość, choćby tylko w temperaturze. Raz jesteśmy olśnieni światłem i spieczeni gorącem, jak Indyanie w Pampasach; to znowuż pogrążeni w ciemnościach nocy, wśród mrozu północnego, jak Eskimosy z pod bieguna!
— Jakaż jest temperatura zewnętrzna? — zapytał Nicholl.
— Taka, jak zwykle w przestrzeniach planetarnych — odpowiedział Barbicane.
— Więc — dodał Ardan — czy nie byłaby korzystna sposobność do zrobienia doświadczenia, jakiego nie mogliśmy uczynić, skąpani w promieniach słonecznych?
— Teraz — albo nigdy — odrzekł Barbicane. — Nie można być w lepszych, niż obecnie warunkach do przekonania się, czy obliczenia Fouriera i Pouilleta były dokładne.
— W każdym jednak razie okropnie tu zimno — krzyknął Ardan. — Widzicie jak mróz osiada na szybach naszych okienek. Jak pójdzie tak dalej, wkrótce nasz własny oddech w postaci śniegu spadać nam będzie przy nogach.
— Ustawię termometr — rzekł Barbicane.
Rozumie się, iż termometr zwyczajny żadnegoby nie okazał rezultatu, wystawiony na