Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kratery wskazane na mapie. Można więc było przypuścić tę samą naturę, ten sam świat wyschnięty i martwy. A jednakże, jeśli atmosfera przeniosła się na tę stronę? Jeśli powietrze i woda ożywiły te lądy odrodzone? Jeśli wegetacya trwa tam jeszcze? Jeśli zwierzęta zaludniają te lądy i morza? Jeśli i człowiek żyje tam jeszcze? Ileż to kwestyi ciekawych pozostawało do rozwiązania, Ileż to rzeczy niejasnych rozstrzygnęłoby badanie tej półkuli! Cóż to za rozkosz byłaby ujrzeć ten świat, którego nigdy jeszcze oko ludzkie nie widziało!
Łatwo więc pojąć, jak nieprzyjemne uczucie ogarnęło podróżników podczas tej ponurej nocy. Wszelkie obserwacye tarczy księżycowej były niemożebne, jedne tylko gwiazdy dostrzegać się dawały dokładnie, i przyznać trzeba, iż nigdy żaden astronom, żaden Faye, żaden Chacornac, żaden Secchi, nie znajdował się w przyjaznych okolicznościach, aby módz je obserwować.
W istocie, nic wyrównać nie mogło świetności tego światła gwiaździstego, skąpanego w najczystszym eterze. Te dyamenty osadzone w sklepieniu niebieskiem rzucały pyszne ognie. Wzrok obejmował widnokrąg od Krzyża Południowego do Gwiazdy Północnej: tych dwóch konstelacyi, które za 12.000 lat,