Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dan — czy chcesz, abym ci wyjawił moje zdanie w tym przedmiocie?
— I owszem!
— Nie dałbym i pół dolara za to, żeby się tego dowiedzieć. Zboczyliśmy — stało się! Dokąd dążymy — wszystko mi jedno! Zresztą niedługo się o tem przekonamy. Jeżeli posuwamy się w przestrzeni, w końcu przecież dojdziemy do jakiegoś punktu przyciągania!
Obojętność, z jaką wypowiedział swe zdanie, nie mogła zaspokoić Barbicana, nie dlatego, aby się miał obawiać, ale, że chciał koniecznie wiedzieć przyczynę zboczenia pocisku.
Pocisk tymczasem dalej przybierał położenie równoległe do księżyca, a jednocześnie z nim wszystkie przedmioty wyrzucone w powietrze. Barbicane z obserwacyi księżyca, oddalonego już tylko o niespełna 2.000 mil, mógł się nawet przekonać, iż prędkość jego stawała się jednostajną, co było świeżym dowodem, iż nie spada. Siła rzutu była jeszcze silniejszą niż przyciąganie księżyca, lecz przebieg pocisku zbliżał go niezawodnie do tarczy księżycowej, i można się było spodziewać, iż w bliższej odległości ciężkość przeważy i stanowczo spowoduje spadek.
Trzej przyjaciele, nie mając nic lepszego do roboty, prowadzili dalej swe spostrzeżenia. Nie mogli jednak określić jeszcze poło-