Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

temperaturze głosy brzmią na bardzo rozległych przestrzeniach.
— Bądź co bądź, naprzód! — zawołał Cornbutte — choćbyśmy mieli zmarznąć!
— Baczność, słuchajcie!... — rzekł znowu Penellan.
W téj chwili wyraźnie można było dosłyszyć jakiś krzyk, jakby jęk cierpienia i rozpaczy. Powtórzył się on po dwakroć. Nie było wątpliwości, że któś wzywał pomocy. Po upływie sekundy wszystko ucichło.
— A więc ja się nie omyliłem — zawołał Penellan. — Naprzód!
I począł biedz w kierunku dosłyszanego odgłosu. Zrobił mniéj więcéj dwie mile i nagle zatrzymał się zdziwiony i przerażony, ujrzawszy człowieka, śpiącego na lodzie. Zbliżył się ku niemu, usiłował go zbudzić i... podniósł ręce ku niebu z rozpaczą.
Vasling, który podbiegł w téj chwili, spojrzał i zawołał ku zbliżajacym się towarzyszom:
— Toż to jeden z naszych rozbitków, to majtek Cortrois!
— Który już nie żyje — dorzucił Penellan. — Umarł z zimna!