Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przekleństwo! — zawołał Misonne. — Otwór komina zatkany jest lodem!
Penellan, zagasiwszy ognisko, usiłował swoim drągiem przebić otwór komina, ale i tu napotkał nieprzebytą zaporę.
Należało więc oczekiwać okropnéj śmierci, po konaniu w najstraszliwszych męczarniach. Dym dusił gardła biédnych marynarzy, którym jeszcze lada chwila brak powietrza mógł zaprzéć oddech na wieki....
Marya powstała ze snu, a jéj obecność, która doprowadzała do rozpaczy Jana Cornbutte, dodała odwagi Penellanowi. Dzielny Bretończyk, widząc ją, odezwał się z przejęciem, że niepowinna ona ginąć w sposób tak straszny — że należało szukać wybawienia do ostatniéj chwili.
— Przyjaciele — rzekła, nie domyślając się całéj okropności położenia — co znaczy ten dym? Czyście rozpalili zawielki ogień?
— Tak, tak... — wyjąkał Penellan.
— To widoczne. A przecież ciepła mamy dosyć, więcéj niż kiedykolwiek.
Nikt nie śmiał powiedziéć jéj prawdy.
— Urządzi się to jakoś — wtrącił Penellan porywczo — a tymczasem, Maryo, zajmij się