Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a wzamian uczeń z niepospolitą inteligencją korzystał z nauk mistrza.
Łatwo więc wystawić sobie zadowolenie mieszkańców Pałacu Granitowego, gdy pewnego dnia pan Jow z serwetą pod pachą przyszedł im usłużyć do stołu. Zgrabny, uważający, pełnił swą służbę z niesłychaną zręcznością, zmieniając talerze, przynosząc półmiski, nalewając szklanki, i to wszystko z powagą i godnością, która nieskończenie bawiła wszystkich, a Pencroffa wprawiała w uniesienie.
— Jow, rosołu!
— Jow, odrobiny aguta!
— Jow, talerza!
— Jow! Dzielny Jow! Poczciwy Jow!
Wykrzykniki te powtarzały się nieustannie, a Jow nie dając się niczem zbić z tropu, wypełniał wszystko, czuwał nad wszystkiem i potrząsł potakująco głową, gdy Pencroff ponawiając żart, którego pozwolił sobie pierwszego dnia, rzekł do niego:
— Nie ma co mówić, Jow, trzeba ci będzie podwoić pensję!
Nie potrzebuję dodawać, że Jow zaaklimatyzował się przez ten czas zupełnie w Pałacu Granitowym, i że nieraz towarzyszył swym panom do lasu, nie objawiając nigdy zamiaru ucieczki. Warto go było widzieć wtedy, jak kroczył w najpocieszniejszy sposób, laskę, którą mu wystrugał Pencroff, niosąc na ramieniu jak karabin! Gdy trzeba było zerwać owoc jaki na samym wierzchołku drzewa, Jow jednym susem