Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy możesz, Pencroffie, pohamować twą niecierpliwość przez jednę tylko godzinę?
— Ależ wyobraź sobie, panie Cyrus! Wszak w niej może się znajdować to wszystko, na czem nam zbywa!
— Przekonamy się o tem, Pencroffie — odrzekł inżynier — ale wierz mi, nie gruchoc tej skrzyni, która nam może być przydatną. Zabierzmy ją ze sobą do Pałacu Granitowego, tam ją łatwiej otworzymy bez uszkodzenia. Ona przysposobioną jest do pływania, a skoro dopłynęła tutaj, dopłynie i do ujścia rzeki.
— Masz pan słuszność, panie Cyrus, byłem w błędzie — odparł marynarz — ale człowiek nie zawsze może być panem siebie.
Rada inżyniera była roztropną. W samej rzeczy łódź nie byłaby była w stanie unieść przedmiotów zawartych w skrzyni, która musiała być ciężką, skoro dla podtrzymania jej na wodzie użyto dwóch próżnych beczułek. Lepiej więc było zaciągnąć ją, tak jak była, do podnóża Granitowego Pałacu.
A teraz zachodziło pytanie, zkąd się tu wzięła ta skrzynia? Była to kwestja niezmiernie ważna. Cyrus Smith z towarzyszami swymi rozglądali się uważnie do koła i na kilkaset kroków tam i napowrót przebiegli brzeg morza. Lecz żadnego więcej szczątka nie znaleźli. Z równą uwagą rozpatrywali się także po morzu. Harbert z Nabem wdrapali się na jednę z wysokich skał, lecz cały widnokrąg do koła okazał się pustym. Nie było widać nic zgoła, ani pływających szczą-