Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeśliby statek jaki przypadkiem... Powiadam „przypadkiem,“ gdyż wyspa ta jest zbyt małoznaczną; nie posiada nawet przystani, któraby służyć mogła statkom za miejsce wypoczynku, i obawiam się, by nie była położoną zbyt daleko od szlaków zwykle uczęszczanych, t. j. albo zanadto na południe od drogi, którą płyną okręta zwiedzające archipelag Cichego Oceanu, albo też zbyt na północ od szlaku, którym udają się statki w drodze do Australji, przebywszy przylądek Horna. Nie chcę bynajmniej taić przed wami położenia...
— Masz słuszność kochany Cyrusie, odparł żywo korespondent. Masz do czynienia z mężami, którzy ufają tobie, ty zaś możesz liczyć na nich.
— Prawda-ż to, przyjaciele moi?
— Będę panu we wszystkim posłusznym, panie Cyrus, ozwał się Harbert, chwytając dłoń inżyniera.
— Tyś moim panem, zawsze i wszędzie zawołał Nab.
— Co do mnie, rzekł marynarz, niech się nie nazywam Pencroff, jeślibym kiedykolwiek miał się wyłamywać od czego, i jeśli pan sobie tego życzysz, panie Smith, zrobimy z tej wyspy małą Amerykę! Pobudujemy w niej miasta, wystawimy koleje żelazne, urządzimy telegrafy pewnego pięknego poranku, gdy już wyglądać będzie jak się należy, zagospodarowaną, wycywilizowaną, pójdziemy złożyć ją w darze rządo-