Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

był do niepoznania, wycieńczony trudami, złamany boleścią. On miał swego pana za umarłego.
Gedeon Spilett po długiem badaniu, powstał wreszcie ze ziemi.
— Żyje! — rzekł.
Teraz Pencroff z kolei ukląkł przy Cyrusie, i jego ucha doszło słabe bicie serca, a na ustach poczuł słaby oddech wydobywający się z ust inżyniera.
Harbert na skinienie korespondenta wybiegi na dwór po wodę. W odległości stu kroków od groty trafił na czyste źródło, wezbrane deszczem wczorajszym, płynące piasczystą równiną. Lecz w co było zaczerpnąć wodę, ani jednej muszelki nie było wśród tych wydm piasczystych!... Harbert poprzestał na tem, że zmoczył chustkę swoją we wodzie i pędem powrócił do groty.
Na szczęście ta chustka przemoczona wystarczyła Spilettowi, który chciał tylko zwilżyć trochę usta inżyniera. Tych kilka kropel źródlanej wody sprawiło bezzwłoczny skutek. Z piersi Cyrusa wyrwało się westchnienie, i zdawało się nawet, że próbował kilka słów przemówić.
— Ocalony! — rzekł korespondent.
Słowa te napełniły Naba nową otuchą. Rozebrał swojego pana do naga, ażeby się przekonać, czy nie ma na ciele jakiej rany lub skaleczenia. Ani na głowie, ani na piersiach, ani na żadnym członku nie znalazł uszkodzenia, ani nawet lekkiego draśnięcia, co tem dziwniejszem było, ile że ciało Cyrusa musiało być wyrzucone między skałami. Ręce nawet miał nietknięte