Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak przewidział Pencroff, powróciło do swoich gniazd. Skacząc i dziobiąc po ziemi, nie domyślały się całkiem obecności myśliwych, którzy mieli tę przezorność, iż stanęli pod wiatr.
Harbert czuł się w tej chwili żywo zainteresowanym. Wstrzymał oddech a Pencroff z wlepionemi oczyma, otwartą gębą, z ustami naprzód wydętemi, jakgdyby chciał w tej chwili połknąć kawałek tetrasa, zaledwie oddychał.
Tetrasy tymczasem przechadzały się pomiędzy haczkami, nie wiele na nie zważając. Wtedy Pencroff kilka razy z lekka szarpnął wędką dla poruszenia przynęty, ażeby się wydawało, że glisty jeszcze żywe.
Marynarz doznawał w tej chwili niezawodnie silniejszej emocji od rybaka łowiącego ryby na wędkę, który nie widzi we wodzie zbliżającej się zwierzyny.
Szarpnięcie wędki zwróciło uwagę tetrasów, które w tej chwili rzuciły się z otwartemi dziobami na haczki. Trzy tetrasy, najżarłoczniejsze zapewne, połknęły naraz przynętę i haczyk. W ówczas Pencroff ściągnął nagle wędkę a trzepotanie skrzydeł dowodziło że ptaki zostały schwytane.
— Hurra! zawołał marynarz rzucając się na swą zdobycz i opanowując ją w jednej chwili.
Harbert klaskał w ręce. Pierwszy raz w życiu widział, jak ptaki chwytają się na wędkę. Ale skromny marynarz zapewniał, że to nie jemu należy się zasługa tego wynalazku.
— A zresztą, dodał, w położeniu w jakiem