Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Była to zguba w takich okolicznościach nader ważna i jak na teraz niepowetowana.
Pencroff nie ukrywał wcale swego bolesnego rozczarowania. Ciężka chmura zawisła na jego czole, lecz nie mówił ani słowa. Harbert, chcąc go pocieszyć, zauważył, że prawdopodobnie zapałki byłyby zamoczone wodą morską, a tem samem nie do użycia.
— Ależ nie mój chłopcze, odparł marynarz. Były w pudełku mosiężnem, szczelnie zamykającem się! A cóż teraz poczniemy?
— Z pewnością znajdzie się jakiś sposób wydobycia ognia. Zresztą p. Smith lub p. Spilett nie będą pewnie tak ogołoceni z zapałek jak my.
— Być może, odparł Pencroff, ale tymczasem nie mamy ognia i towarzysze nasi za powrotem znajdą bardzo mdły tylko posiłek!
— Ależ niepodobieństwem jest, zawołał żywo Harbert, ażeby nie mieli przy sobie zapałek lub czyru!
— Ja wątpię, odparł marynarz potrzęsajac głową. Najprzód ani Nab, ani p. Smith nie palą, a co do p. Spiletta, obawiam się, że prędzej zachował swoje notatki niż pudełko z siarnikami.

Harbert nie odrzekł na to ani słowa. Zguba zapałek była zaiste godną opłakania. Lecz młody chłopiec miał nadzieję że w ten lub ów sposób, zawsze jednak uda się dostać ognia. Pencroff, bardziej doświadczony, jakkolwiek nie byle czem dawał się zbić z tropu, innego jednak był zdania. W każdym razie nie pozostawało im nic innego, jak tylko oczekiwać powrotu Naba i[1] korespon-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Naprawiono błąd składu; w oryginale treść stron 59 i 60 zamieniona miejscami.