Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowo wystający kawałek brzegu, o który łamał się prąd rzeki, składali marynarz z Harbertem duże kawały drzewa, związując takowe ze sobą zapomocą suchej wikliny. W ten sposób sporządzili rodzaj tratwy, na której ułożyli w stos cały swój zapas drzewa, wynoszący mniej więcej tyle, ile mogło nabrać dwudziestu ludzi. W godzinę robota była ukończoną i spław przywiązany do brzegu miał już tylko czekać na przypływ morza.
Mając zatem jeszcze kilka godzin wolnych, postanowili Pencroff i Harbert wyleźć na sam szczyt wyniosłego nadbrzeża i ztamtąd rozpatrzeć się dokładniej w okolicy.
W odległości 200 kroków po za kolanem, które tworzyła rzeka, skalista ściana wybrzeża zakończona bezładnie natłoczonemi skałami, przechodziła w lekką spadzistość tuż przy krawędzi lasu. Spadzistość tę tworzyły, jakby ręką natury wyżłobione schody. Marynarz i Harbert poczęli więc po nich wspinać się do góry. Dzięki silnym swym ścięgnom, w kilku minutach dotarli do szczytu i stanęli na krawędzi urwiska po nad ujściem rzeki.
Stanąwszy na szczycie, pierwsze spojrzenie rzucili na ten ocean, który przebywali w tak okropnych okolicznościach! Ze wzruszeniem patrzali w ową północną stronę wybrzeża, gdzie nastąpiła ostateczna katastrofa. Tam to zginął Cyrus Smith. Śledzili wzrokiem za jakim szczątkiem balonu, do którego mógłby uczepić się człowiek. Ni śladu czegoś podobnego! Wskróś