Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 287 —

nikach dał nazwę Parkera, on Peters, musiałby zginąć tak samo dla utrzymania przy życiu drugich.
— Więc Peters już dawniej zwierzył się z tem panu? — zapytał Len Guy.
— Tak jest, opowiedział mi to jeszcze na Halbranie.
— I pewny jestem, że nie wspomniałeś pan o tem nikomu. Jakimże więc sposobem Hearne zbadał tę tajemnicę?
— Było to i dla mnie zagadką. Zestawiając wszakże wypadki, doszedłem do przekonania, że w chwili gdy Peters chcąc ulżyć wyrzutom sumienia, sam przyszedł powiedzieć mi wszystko, okno w mej kajucie wychodzące na pokład było otwarte. Hearne siedzący tam właśnie przy sterze, musiał podsłuchiwać tak uważnie, iż nie dopilnował nawet swego obowiązku, czem naraziwszy statek na zatonięcie, odsiedzieć musiał zasłużoną karę, wyznaczoną mu przez porucznika.
— Ach, więc to było wtenczas! — zawołał Jem West.
— Bezwątpienia tak być musiało. Posiadłszy zaś już raz tajemnicę metysa, nikczemnik ten chciał ją następnie zużytkować na swą korzyść, jednając sobie przyjaźń Marcina Holta, który mu był niezbędny, jako doskonale obeznany ze sztuką użycia żagli. Bo, że Hearne już od pierwszej katastrofy układał plan wykonanej dzisiaj ucieczki, o tem również nie wątpię.
Rozmawiając tak doszliśmy do wybrzeża: metys siedział nieruchomo wsparty o lodowiec. Skoro nas jednak zobaczył, zerwał się szybko w zamiarze ukrycia się, lecz Hurliguerly i Francis przemówili do niego serdecznie, a kapitan przyjaźnie podał mu rękę, dopytując o postrzał. Metys stał chwilę zakłopotany, nie śmiał przyjąć ręki, lecz w milczeniu przyłączył się do naszej gromadki.