Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 284 —

że nazajutrz weźmie tę kwestyę pod rozwagę i stanowczą da decyzyę.
Była już późna godzina wieczoru. Chylące się ku linii horyzontu słońce, rzucając ukośne swe promienie, zostawiało nas w nieokreślonym półmroku. Nie zdejmując odzienia, rzuciłem się zmęczony na posłanie, i spałem już kilka godzin zapewne, gdy gwałtowne krzyki obudziły mię nagle.
Wybiegłem spiesznie przed grotę; kapitan i porucznik znaleźli się tam również.
— Łódź! łódź! — zawołał Jem West, wskazując ku morzu.
Rzeczywiście łódź nasza była już na wodzie — trzech ludzi siedziało w niej — obok widniały skrzynie z żywnością i baryłki z wódką, skradzione z magazynu. Nieopodal groty tymczasem dziesięciu Falklandczyków mocowało się z Petersem, usiłując go ubezwładnić. Hearne był między nimi; Marcin Holt stał jako niemy świadek.
Przewaga była po stronie przeciwnej, to też Len Guy i Jem West wrócili co prędzej po broń, która jedna mogła tu coś znaczyć. Właśnie i ja chciałem uczynić to samo, gdy stanąłem jak wryty pod wrażeniem tego, co posłyszałem. Była to chwila, gdy broniący się długo Peters, legł wreszcie pod przemocą nacierających, a Marcin Holt, widocznie pod wpływem wdzięczności za uratowane życie, chciał go wziąć w swoją obronę.
— Zostaw go — krzyknął Hearne — zostaw! On jest zabójcą twego brata!
— Zabójcą mego brata? — zawołał Holt.
— Tak, twego brata na Grampiusie!
— On go zabił?... On — Dick Peters?...
— Zabił go — i pożarł! Rozumiesz, on pożarł twego brata — ryczał nieludzkim głosem Hearne, i gdy Holt stanął osłupiały, Hearne skinął na swoich, którzy porwali go, cią-