Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 252 —

Biorąc w rachunek możliwe opóźnienie w skutek nieprzewidzianych przeszkód, liczyliśmy jednak, iż przed wieczorem żaglowiec będzie już na wodzie.
Oczywiście, nikt nie mógł zostać w tak ważnej chwili bezczynnym; każdy też miał wyznaczone sobie stanowisko, by w razie potrzeby pchnąć statek naprzód, albo powstrzymać z pomocą podkładanych drągów, lub wiąz łozin szybkie jego zesuwanie.
Po skończeniu śniadania o 9-tej godzinie, zadowolenie było tak ogólne, iż ludzie nasi nie mogli się powstrzymać od wychylenia po kieliszku wisky, a głośne „hura” wśród radosnych życzeń rozlegało się z obozowiska.
Już niektórzy z gorliwszych doszli do statku, już nawet dojrzałem parę ludzkich postaci na pokładzie, gdy nagle straszliwy huk, niby grom z jasnego nieba, rozległ się w powietrzu, a silne drzenie lodowca powaliło wielu na ziemię.
Co za przerażający, co za okropny widok!... Chwila jedna tylko, a nie zapomnę jej nigdy w życiu!
Oto jeden z olbrzymich łomów, między któremi uwiązł Halbran, oberwał się nagle i wraz z usunięciem tej podstawy, żaglowiec zachwiał się, potoczył... i pchany siłą swego ciężaru, począł zwalać się na dół...
Dwóch ludzi: Rogier i Gratian, stojąc na pokładzie próbowali zeskoczyć. Nie było jednak czasu. Straszliwy upadek pociągnął ich z sobą...
Tak jest, patrzałem na to z szeroko otwartemi oczami w niemem przerażeniu, jak gwałtownie skacząc z łomu na łom, przewalając się z boku na bok, zmiażdżywszy jednego z marynarzy, który nie zdążył usunąć się w czas na stronę, statek nasz połamany, rozbity nieledwie w części, runął wreszcie do morza, wyrzucając w górę wysoki strumień wody, u stóp naszego lodowca...