Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 249 —

— Czy Hearn rozpoczął na nowo podburzać?
— Nie mogę powiedzieć, bym go na czem nagannem schwytał, choć go oczywiście nie spuszczam z oka. Ma się widocznie na ostrożności, wiedząc czem to pachnie; posądzam jednak, że mądry ptaszek zmienił taktykę i jeśli po nim wszystkiego można się spodziewać, to dziwi mię że Marcin Holt...
— Co chcesz przez to powiedzieć, Hurliguerly? — zapytałem z niepokojem.
— A no, jak się zdaje, oni obaj zostają teraz w przyjaźni. Hearne szuka towarzystwa Holta, a ten wcale nie krzywi się na niego...
— Ależ bosmanie, Marcin Holt jest człowiekiem rozsądnym i spokojnym, dalekim bezwątpienia od posłuchania buntowniczych rad Hardiego.
— I jabym tak sądził; niechętnie wszakże widzę ich obydwóch razem, bo to przebiegła sztuka ten Hardie, zdolny pochwycić w swe sieci zanim się kto opatrzy. A wie też pan o czem oni wczoraj rozmawiali?
— Wiem zawsze jedynie to, co ty mi opowiesz, bosmanie.
— Otóż udało mi się wczoraj pochwycić część ich rozmowy. Hardie mówił: Nie trzeba mieć o to żalu do metysa, panie Holt, że nie przyjmuje twych podziękowań i uprzejmości, bo jeśli jest to sobie zwierzę, posiada jednak trochę odwagi, czego daj dowód ratując pana. Choć nie zapominajmy też, że należał on niegdyś do załogi Grampiusa wraz z Nedem, bratem pańskim.
— Co mówisz, bosmanie, on wspomniał o Grampiusie?
— Tak panie.
— I wymienił Ned Holta?
— Najniezawodniej.
— A cóż Marcin Holt na to?
— Nie mogłem nigdy dowiedzieć się, odpowiedział,