Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 228 —

ziemi znacznie ku wschodowi, oddzielało nas jeszcze parę setek mil.
Jednakże, gdy wbrew moim przekonaniom, będącym wynikiem poważnych naukowych badań, nie ujrzeliśmy jeszcze lądu ani śladu, zastanawiałem się nad tem, czy nie należałoby raczej zwrócić się stanowczo ku zachodowi, chociażby to pozbawić nas miało tak ważnego dla świata wypadku dotarcia do punktu, w którym schodzą się wszystkie południki kuli ziemskiej.
Bo w miarę jak upływały godziny z udzielonych mi 48, coraz większe zniechęcenie znowu widocznem było wśród załogi. Jeszcze więc tylko półtorej doby, a stracę wszelkie środki do walki, i odwrót stanie się koniecznym.
Przygnębiające milczenie, z jakiem pracowała załoga, przerywały tylko rozkazy porucznika. Mimo wszakże dokładnego i szybkiego wykonywania potrzebnych manewrów, nie było można ustrzedz się niejednokrotnie gwałtownych zderzeń z lodowcami, przy czem spód Halbramu najwięcej był narażony, o czem świadczyły czarne, długie pasy smołowca, widne następnie na bryłach lodowych.
I jakże się tu dziwić, że i najodważniejsi drżeli na samą myśl większego uszkodzenia statku, uszkodzenia, któregoby niechybnem następstwem było zalanie wodą. A jeśliby Halbrau uległ tu zniszczeniu, nie pozostałby na pewno z żyjących na nim obecnie ludzi, ani jeden świadek tej katastrofy, gdyż nawet o ratowaniu się na lodowcach nie mogło być mowy, zważywszy strome, nieprzystępne ich brzegi.
Jeżeli wszakże niepokój straszny dręczył nas wszystkich, to biedny Dick Peters całkiem upadł na duchu od chwili, gdy żaglowiec z rozkazu kapitana opuścił dawny kierunek południowy, aby przeciąć linię biegu lodowców.
W godzinach też wypoczynku nie stał metys jak da-