Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 214 —

ta Peters wyobraża sobie, że jego Prym żyje tam jeszcze, kiedy pewną jest rzeczą, że albo utonął, albo zmarzł, albo zmiażdżonym został, przed jedenastu już laty.
Milczałem, nie chcąc dysputować o to z Hurliguerlym.
— Bo widzi pan — ciągnął tenże po chwili milczenia — w pierwszym czasie Peters budził pewne zaciekawienie, a po ocaleniu Holta gorączkowe nawet zainteresowanie. Teraz wszakże, gdy wszyscy wiedzą kim jest właściwie, nie zyskał większej sympatyi, tembardziej, że opowiadaniem swem o ziemi mającej leżeć gdzieś na południu od Tsalal, zdecydował kapitana do skierowania się w tę stronę. I jeśli przebyliśmy już 86° szerokości, jemu to najwięcej zawdzięczamy.
— Nie mogę temu przeczyć — rzekłem.
— To też, widzi pan, ja w ciągłej jestem obawie, aby mu co złego nie zrobiono.
— Bądź spokojnym, żałowałbym raczej tego któryby go zaczepił.
— Wiem i ja o tem, że jednemu nie byłoby zbyt wesoło w jego łapach, ale gdyby wszyscy go napadli...
— Mam nadzieję, że do tego nie przyjdzie, a nawet liczę na ciebie Hurliguerly, że uśmierzysz wszelkie niechęci przeciw Petersowi. Pomów rozumnie z tymi ludźmi, wytłomacz im, że nam nic nie grozi, że zima jeszcze daleko. Nie trzeba, by ich zniechęcenie stało się przyczyną powrotu naszego i tem samem opuszczenia owych nieszczęśliwych, dla których cała wyprawa podjętą była.
— Na mnie możesz pan liczyć zawsze, panie Jeorling, jestem panu wierny i zrobię wszystko co będzie możebnem.
— I nie pożałujesz tego, mój poczciwy Hurliguerly! Bo przecie nic dla mnie łatwiejszego, nad dopisanie jednego zera w rachunku bosmana, do czterechset dolarów, które otrzyma każdy marynarz Halbranu.