Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




Między kołem biegunowem, a lodowcami.

Z chwilą, gdy Halbran przebył linię koła, którą wyobraźnia ludzka zakreśliła w odległości 23 1/2 stopni od bieguna, doznaliśmy uczucia, jakoby nowy świat jakiś odkrył się przed nami, „świat ciszy i smutku, wśród oceanu wód i powodzi światła” — jak powiada Edgar Poë.
Bo rzeczywiście, cała ta przestrzeń antarktyczna, której powierzchnia wynosi więcej nad 5 milionów mil kwadratowych, zostaje w miesiącach letnich t. j. w czasie jedynie przystępnym dla ludzi północy, stale oblana promieniami słońca, poczem znowu następuje długa, kilkomiesięczna noc, z ciemnościami rozjaśnianemi jedynie blaskami zorzy polarnej.
Na umysł wrażliwy dzień taki bez przerwy, w którym poranek zda się podawać ręce wieczorowi, sprawia silne wrażenie. Człowiek czuje się mimowoli, jakby przeniesionym w jakieś sfery nadprzyrodzone, pełne dziwów i czarów bajecznych, gdzie spodziewa się napotkać nowe objawy życia ze świata zwierząt, roślin i minerałów — „nowych ludzi” jak powiada Artur Prym. I pociąga go siłą magnetyczną ten świat nieznany, niezbadany, którego strzegą jakieś potężne duchy, wołające słowami poety: „Ani kroku dalej!”
Obdarzony mniejszą wrażliwością i fantazyą, jakkolwiek silnie poruszony, zdołałem się utrzymać w granicach rzeczy-