Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 109 —

we futra fok; zima bowiem jeszcze wtenczas trwała w całej swej potędze, gdy obecnie już Halbran mógłby zabrać tego towaru ładunek niemały.
Wśród pingwinów i innego ptactwa osiadłego tu w tysiącznych gromadach, zwróciły uwagę moją również liczne, tak zwane „białe gołębie”, których pojedyńcze okazy spotykałem już w innych miejscowościach. Nie są to wszakże płetwonogie lecz szczudłowate, o dziobach długich, stożkowatych i czerwonych wokoło ócz obrączkach; tak zaś mało okazują płochliwości, że można je żywe, bez najmniejszego trudu chwytać.
Dbały o żywność załogi bosman, poczynił też z nich zapasy znaczne, nie gardząc również mewami, a nawet pingwinami i gdyśmy razem na łodzi wracali do Halbranu, nie omieszkał zachwalać mi swej zdobyczy.
— Pingwiny, panie, gdy dobrze przysposobione, nie ustępują w niczem nawet pieczystemu z kurczęcia. Ale prawda, musiałeś je pan już jadać tam na Kerguelen...
— A jakże, stary Atkins nie omieszkał zapoznać mię z tym przysmakiem, który zawsze własnoręcznie przyrządzał.
— Już to, nasz Endirot nie gorzej pewnie od niego zna się na tej sztuce — zapewniał Hurliguerly, dumny z talentu swego przyjaciela.
I rzeczywiście, jeszcze tego samego dnia cała załoga raczyła się z wielkiem zadowoleniem pieczystem z pingwinów, które dało świadectwo wielkiej znajomości sztuki kulinarnej naszego poczciwego kucharza murzyna.
Dnia 26 listopada o szóstej godzinie rano, Halbran skierowany ku południowi, podążył wedle ścisłego obliczenia, drogą Weddella i Wiliama Guy. Mogliśmy więc mieć wszelką nadzieję zawinięcia wprost do wyspy Tsalal.
Któż jednak przewidzieć zdoła przeszkody, jakie nas może czekały, a na które zawsze lepiej być naprzód przygotowanym!