Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 104 —

wiada położeniu Paryża lub Quebec’u na północy, jednakże płynące tu góry lodowe, nie bywają osobliwością żadną.
Tymczasem niebo przybrało ciężką, szarawą barwę — i gdy ulewny deszcz zacinał ostro, gęste mgły które się dokoła rozłożyły, utrudniały do pewnego stopnia żeglugę, jakkolwiek na szczęście, właśnie ta przestrzeń oceanu wolna od raf podwodnych, nie przedstawiała niebezpieczeństw żadnych dla całości statku.
Widocznie jednak mgła ta nie krępowała w najmniejszej rzeczy stada przelatujących ptaków, które przeciw kierunkowi wiatru płynęły lekko, nie poruszając prawie skrzydłami, a tylko przeraźliwem krakaniem zwiastując nam swą obecność.
Natomiast nie obdarzeni tak bystrym wzrokiem, jaki natura dała ptakom, nie zdołaliśmy, dla owej mgły właśnie, dostrzedz leżącej w bok między Nową Georgią a Sandwich, wyspy Trawersy, odkrytej przez Bellingshausena, oraz czterech drobnych wysepek, które zaznaczył Brown, nazywając je: Welley, Polkar, Prince — Island i Christmas.
Co prawda, o tyle tylko zależało nam stwierdzić ich istnienie, o ile mieliśmy zamiar zdaleka je ominąć dla ich skalistych, niebezpiecznych brzegów.
W nocy z dnia 14-go na 15-ty szczególny blask czerwony, niby łuna odległego pożaru, zajaśniał w stronie zachodniej — i podczas gdy zaciekawieni, mimo deszczu zebraliśmy się na pokładzie, Len Guy wytłomaczył zjawisko słusznem prawdopodobnie przypuszczeniem, iż pochodzi z czynnego często wulkanu na wyspie Trawersal. Ponieważ jednak przy bacznej uwadze, nie dosłyszeliśmy żadnego łoskotu towarzyszącego zwykle wybuchowi, przeto musiała nas rozdzielać dość znaczna odległość, zapewniająca nam zupełne bezpieczeństwo. Bez żadnej więc zmiany Halbran podążał dalej w obranym kierunku.