Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 59 —

Zresztą dwa olbrzymie żółwie, któremi łódź była naładowaną, mogły im dostarczyć na jakiś czas pożywienia.
Był to właśnie początek marca, a więc początek zimy w tych stronach. Ponieważ Prym był zdania, że temperatura musi być coraz łagodniejszą bliżej bieguna, przeto nie obawiano się uwięzienia wśród lodów. Potrzebny żagiel do szybszej podróży i korzystania z przyjaznego powiewu wiatru, urządzili też na prędce, rozpinając swe koszule między znajdującemi się na przodzie łodzi grubemi gałęziami.
Białość płótna, podniesiona jeszcze blaskiem światła, wzbudziła nieopisany strach w jeńcu, który skulony zakrył sobie oczy, a czarne usta jego szeptały niezrozumiale: Tekeli-li. Tekeli-li!
Posuwając się dość szybko, Artur Prym i Peters wjechali niebawem w świat pełen szczególnych osobliwości.
Najpierw na skłonie nieba ujrzeli niby leciuchną zasłonę z szarawej mgły, którą przecinały miejscami smugi świetlane, podobne do promieni zorzy północnej.
Woda, po której sunęła ich łódź, stawała się coraz gęstszą i coraz wyraźniej mlecznej barwy, a podnosząca się stale jej temperatura, wskazywała że wewnętrzne jakieś ciepło musi ją ogrzewać. Mimo tego silny prąd unosił łódź z wzrastającą szybkością, podczas, gdy z pogodnego nieba począł się sypać białawy popiół, którego widok wzmógł na nowo przestrach Nu-Nu, czarnego jeńca z wyspy Tsalal.
Dnia 9-go marca suchy ten deszcz zamienił się w prawdziwą ulewę, a woda stała się tak gorącą, iż niepodobna było ręki w niej utrzymać! W dziwnej też mglistej zasłonie, rozciągniętej na całej linii horyzontu, poznał wreszcie Peters jakiś niezmierny wodospad, zlewający się niby z nadpowietrznych z wyżyn.
Przez dwanaście dni następnych panowały dokoła zupełne ciemności, przerywane tylko błyskami świetlanemi, uno-