Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ziemi, wieleby zapewne wywiązało teorij przyjaznych tej tak ważnej kwestji zamieszkalności księżyca.
Barbicane oddał się cały rozmyślaniu. W niemem pogrążony marzeniu, zagłębiał się w tajemnicę przeznaczeń świata księżycowego. Usiłował powiązać ze sobą fakta aż dotąd obserwowane, gdy wtem nagle nowy wypadek przywołał go do życia rzeczywistego. Było to coś więcej jak zjawisko kosmiczne; groziło im niebezpieczeństwo, mogące pociągnąć za sobą skutki najopłakańsze.
Niespodzianie w pośród eteru ciemnościami osłonionego, ukazała się jakaś massa ogromna. Był to jakby księżyc, lecz księżyc gorejący, i blasku tem więcej rażącego, że ukazywał się wśród tak ponurej ciemności. Massa ta kształtu okrągłego rzucała światło tak silne, że ono rozjaśniło całe wnętrze pocisku. Twarze podróżników oblane raptownie tą jasnością, podobne były do widm, jak to ma miejsce przy sztucznem przez fizyków robionem świetle z alkoholu nasyconego solą.
— Do kroćset djabłów — wrzasnął Michał Ardan jakże my strasznie wyglądamy. Cóż znowu znaczy ten księżyc przeklęty?
— To bolid, odpowiedział Barbicane.
— Bolid rozpalony w próżni?
— Tak jest.
W rzeczy samej, ta kula ognista był to bolid. Barbicane się nie mylił. Meteory te widziane z ziemi, ma-