Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

życ. Ale dla spełnienia tego zjawiska, potrzeba abyśmy przebyli linję obojętną.
— Przejść linję obojętną! zawołał Michał. To uczyńmy tak, jak robią marynarze przy przepływaniu Równika. Skropmy naszą drogę.
Lekkie poruszenie w stronę, przywiodło Michała ku ścianie wysłanej. Tam wydobył on butelkę i szklankę, umieścił je „w powietrzu“ przed swymi towarzyszami, którzy pijąc wraz z nim, wesoło potrójnem hurra! linję powitali.
Ten wpływ przyciągania trwał godzinę zaledwie. Podróżnicy czuli jak opadają nieznacznie, a Barbicane zauważył, iż stożkowaty koniec pocisku oddalał się pomaleńku od prostopadłej skierowanej do księżyca, a naodwrót, spodnia część jego zbliża się do tej linji.
Przyciąganie księżyca silniejsze już było od przyciągania ziemi. Spadanie na księżyc zaczynało się, tylko jeszcze bardzo nieznacznie; wynosiło ono trzecią część milimetra w pierwszej sekundzie, czyli pięćset dziewięćdziesiąt tysiącznych linji. Lecz wkrótce siła przyciągająca miała zacząć wzrastać, spadanie odbywać się wyraźniej, pocisk wciągany od strony spodu swego, wierzchołek swój stożkowaty obrócić miał ku ziemi, i spadać na powierzchnię lądu księżycowego z szybkością coraz wzrastającą. W takim razie cel byłby doścignięty. Teraz nic już nie stawało na zawadzie udaniu się przedsięwzięcia, a Nicholl i Michał Ardan podzielali żywą radość Barbicane’a.