Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poczem zwracając się ku nam, dodał:
— A panowie?
— Pułkownik Munro i jego towarzysze podróży, rzekł Banks.
— A! wybraliście się panowie na spacer po lasach Himalai! rzekł dostarczyciel zwierząt. Nie ma co mówić, śliczna przechadzka... Moje uszanowanie.
— Cóż to znowu za oryginał! pomyśleliśmy; czy czasem uwięziony w tej pułapce, nic dostał pomieszania zmysłów?... Jak tu się przekonać, czy zdrów na umyśle czy waryat?
Niebawem jednak mieliśmy lepiej poznać, tego dziwnego człowieka, który miał prawo nazywać się naturalistą.
Jegomość pan Mateusz Van Guit, dostarczyciel zwierząt do menażeryi, miał lat pięćdziesiąt i nosił okulary. Płaska twarz jego, mrugliwe oczy, nos spłaszczony, nieustanne poruszenie całą osobą i najdziwaczniejsze miny i ruchy zastosowane do każdego wymienionego słowa - wszystko toczyniło z niego wyborny typ prowincyonalnego aktora.
Jak dowiedzieliśmy się od niego, był dawniej profesorem historyi naturalnej, lecz gdy nareszcie sprzykrzyło mu się uczyć zoologii teoretycznej, przybył do Indyi próbować zoologii praktycznej. Nowe zajęcie szło mu bardzo dobrze, i nareszcie został dostarczycielem wielkich zakładów w Hamburgu i w Londynie, w których zwykle zaopatrują się wszelkie menażerye publiczne i prywatne.
I teraz przybył do Tarryani, ponieważ otrzymał ważne zamówienia do Europy. Ale dlaczegoż znajdował się w pułapce, z którejśmy go wypłoszyli? Takie zapytanie zadał mu Banks, odpowiedział z towarzyszeniem pociesznych ruchów patetycznym, nadętym stylem.